Stanisław Barańczak: "Lot do Seattle"



Czasem wiersz trafi prosto w serce. Poruszy najczulsze struny.
W Wojniczu można schować się przed lipcową burzą w parku obok zaniedbanego Pałacu Dęmbskich. I z muszli koncertowej czytać wiersze Barańczaka. Mając ścianę deszczu za publiczność.

Posłuchajcie: https://www.youtube.com/watch?v=Lh5J2RNNM4Q


Stanisław Barańczak
"Lot do Seattle"


Mężczyzna o wyglądzie drwala i kobieta w ciąży,
na oko piąty miesiąc, po twojej prawej stronie;
tak, ona mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, leci
odwiedzić matkę w Seattle; tak, spędziła tam całe dzieciństwo,
owszem, lubi to miasto; nie, on leci dalej,
do Anchorage, to już jego trzeci rok na Alasce,
tak, jest tam ładnie o tej porze roku;
ich słowa są dobroduszne i obłe jak obłoki
po lewej ręce. W trzech plastikowych szklankach
topnieją jednakowe kostki lodu.
Trzy pary równoległych stóp, pod nimi wolno
przesuwa się wspólny kontynent. Tak wielka i czuła bliskość,
tak całkowicie jesteś od nich oddzielony.
Nie, ona jeszcze nie wie, że odkryją u niej raka piersi,
nie, jemu nikt nie powiedział, że po wybuchu na dworcu w Atenach będzie na fotografii ciałem turysty, leżącym
koło przechowalni bagażu, z wystającą spod prześcieradła dłonią.
Tak bardzo chciałbyś pomóc, tak zupełnie nic
nie możesz zrobić, wpatrzony bezradnie w obłok.
Kobieta prosi, abyś zasłonił okno: razi ją słońce.


Halina Poświatowska (Wietnam 1965)

Halina Poświatowska


I

na szczęście
rodzice mi dali łatwo palne ciało
wystarczy odrobina benzyny
w lekkich fałdach sukienki
wystarczy odrobina siarki
na ciemnej główce zapałki

nie mów mi o miłości
nie przypominaj o zapachu lasu
o moich młodych włosach
o palcach

zapaliłam ten stos
żeby rozświecić ziemię

po omacku szłam i w ciemności

nie przypominaj o palcach
nie przywołuj zapachu

spójrz - płonę z miłości

II

jeszcze ciągle nie wiem czemu to uczyniłam
miałam matkę i ojca i małego brata
który psocił biegnąc do szkoły
lubiłam zwierzęta przyjaźniłam się nawet z gwiazdami
opłakiwałam śmierć każdego kwiatu

dlaczego dlaczego to uczyniłam

gazety napisały o mnie
pewien fotoreporter zdołał nawet utrwalić
moje dogasające członki
niewiele tego było
garść dwie

matka nie umiała odczytać imienia z popiołu
brat kręcił się niecierpliwie i widząc
że oślepła z rozpaczy uciekł
zamiatacz uliczny posypał piaskiem ciemną plamę na trotuarze

jeszcze ciągle nie wiem dlaczego

nieobecna tułam się w wietrze nikt nie chce mnie zauważyć

nikt jeszcze nie położył ręki na mojej głowie
a przecież mam włosy miękkie i lśniące jak letni dzień
usta stworzone do pocałunków...

III

dawno temu
moją dziecinną wiarę
zabiło okrucieństwo
mogłam napisać dramat
albo wiersz
mogłam wychować kilkoro dzieci
nauczyć je nienawiści

mogłam wejść do własnego domu
otworzyć okno
odetchnąć wieczornym powietrzem
posłuchać o czym rozmawiają liście

mogłam uśmiechać się do ludzi
mówić dzień dobry
mówić do widzenia
mówić jaką pani ma piękną suknię

mogłam oswoić kota tak
że chodziłby za mną krok w krok
i może umarłby wtedy gdybym
ja umarła

dawno temu
przeżyłam to wszystko
w krótkim okamgnieniu

a teraz jestem niczym
ukołyszcie do snu sumienia
nie patrzcie w dogasający żar



Wietnam / 1965

Halina Poświatowska *** ten pocałunek pachniał jak rozgryziona łodyga maku

Halina Poświatowska

***
ten pocałunek
pachniał jak rozgryziona łodyga maku
czerwono posypał się z warg
ten pocałunek
zakwitł
w miękkim wgłębieniu dłoni
kiedy się wspięłam na palce
dzwonił
w dojrzałym polu
lecz wtedy
nie było już mnie
znikłam
w tym złotym pocałunku

Marcin Świetlicki: MILION BIAŁYCH MRÓWEK

Marcin Świetlicki:
MILION BIAŁYCH MRÓWEK


Gdyby ciebie nie było,
gdzie mógłbym być?
Gdyby ciebie nie było,
gdzie mógłbym iść?
Gdyby ciebie nie było,
nie byłoby źle.
Generalnie
być może
lepiej by było.
Gdyby ciebie nie było,
to kupiłbym w sklepie
jedną bułkę
i konserwę rybną.
Nie musiałbym
gotować obiadu,
gdyby ciebie nie było.
Mógłbym o
dwudziestej trzeciej
czterdzieści pięć
z domu wyjść,
chodzić całą noc,
nie wrócić
albo wrócić.
Gdyby ciebie nie było
mógłbym palić w wannie,
mógłbym palić w łóżku.
Gdyby ciebie nie było,
miałbym więcej kolegów,
więcej koleżanek.
A przede wszystkim,
gdyby ciebie nie było,
to w mieszkaniu by się zjawił
milion mrówek około,
milion białych mrówek
i bym pozwolił im się rozmnażać,
gdyby ciebie nie było,
malutkim białym mrówkom,
których nie widzę bez okularów.
Gdyby ciebie nie było,
te mrówki by się rozmnażały,
najpierw byłoby szesnaście milionów
małych białych mrówek
potem miliard,
a potem do potęgi,
do kwadratu,
mrówek tłum.
Gdyby ciebie nie było,
to znalazłbym mur,
wziął duży rozbieg
i pierdolnął głową
w ten mur.

Charles Bukowski "Sens był niejasny"

Charles Bukowski
"Sens był niejasny"


jesteśmy 30 lat po ślubie
powiedział.

czemu przypisuje pan swój sukces
w życiu małżeńskim? spytałem.

oboje zwijamy tubkę z pastą do zębów
równo i od samego dołu,
odparł.

nazajutrz rano
zanim umyłem zęby
zwinąłem tubkę
równo i od samego dołu.

ponieważ mieszkam sam
sens tego gestu był
niejasny

jak zwykle
zresztą.


tłum. M. Kłobukowski

Ted Kooser PÓŹNE ŚWIATŁA W MINNESOTA

Ted Kooser
PÓŹNE ŚWIATŁA W MINNESOTA


Na końcu towarowego pociągu, który odjechał,
ręka kołysząca latarnię.
Jedyne światła zostawione w miasteczku
to zimno świecąca żarówka w więzieniu
i wysoko w jednym domu
latarka elektryczna na pięć baterii
ciągnąca w dół starą kobietę schodami do klozetu
pośród czerwonych oczu jej kotów.


tłum. Cz. Miłosz

Andrzej Kotański: "Mój stan jest stabilny"

Andrzej Kotański:
"Mój stan jest stabilny"


no dobra
to nie jest depresja
to jest obniżenie nastroju
albo
tak jak pan mówi
przygnębienie spowodowane niespełnieniem
ale to jest
potwornie uporczywe i długotrwałe
właściwie odkąd tylko pamiętam
odkąd tylko skończyłem studia
i poszedłem do pierwszej pracy
to tak się czuję


czyli
możemy uznać
że pana stan jest stabilny

Zbigniew Herbert: "Wróżenie"

Zbigniew Herbert:
"Wróżenie"

Wszystkie linie zagłębiają się w dolinie dłoni
w małej jamie gdzie bije źródełko losu
oto linia życia patrzcie przebiega jak strzała
widnokrąg pięciu palców rozjaśniony potokiem
który rwie naprzód obalając przeszkody
i nie ma nic piękniejszego nic potężniejszego
niż to dążenie naprzód

jakże bezradna jest przy niej linia wierności
jak okrzyk nocą jak rzeka pustyni
poczęta w piasku i ginąca w piasku
może głębiej pod skórą przedłuża się ona
rozgarnia tkankę mięśni i wchodzi w arterie
byśmy spotykać mogli nocą naszych zmarłych
we wnętrzu gdzie się toczy wspomnienie i krew
w sztolniach studniach komorach
pełnych ciemnych imion

tego wzgórza nie było - przecież dobrze pamiętam
tam było gniazdo czułości tak krągłe jak gdyby
ołowiu łza gorąca upadła na rękę

pamiętam przecież włosy pamiętam cień policzka
kruche palce i ciężar śpiącej głowy
kto zburzył gniazdo kto usypał
kopiec obojętności którego nie było

po co przyciskasz dłoń do oczu
wróżbę stawiamy Kogo pytasz

Anna Kamieńska: "Rozterka Kasandry"

Anna Kamieńska:
"Rozterka Kasandry"


Ale jak ostrzec mądrych
jak przestrzec ich przed własną mądrością
przed chłodnym spokojem moralistów


Jak ostrzec tych
którzy podzielili już świat
na czarne i białe
którzy już wpakowali do piekieł
potępionych rozpoznając
ich po kolorze
lepiej od samego Pana Boga

Już nie potrafią nikogo
ułaskawić
nikomu przebaczyć
specjaliści od dobra i zła

Jak ostrzec konsekwentnych
przed ich konsekwencją
jak ostrzec racje przed
ich racjami
jak im ukazać
ciemny głąb możliwej niemożliwości

Oni tak pięknie
ustawili swój świat ze słów
i opasali kolczastą ironią
Jak ludzi ostrzec przed ludźmi
kiedy przyglądają się światu bez bólu
a każda rzecz w ich spojrzeniu
staje się tylko rzeczą

Jak ich przekonać
aby zechcieli odsunąć
się choć trochę
by własnym cieniem
nie zasłonili sobie
słońca

Stanisław Grochowiak: "Halszka"

Stanisław Grochowiak:
"Halszka"


W niewielkim pokoju na Krupniczej
Ujrzałem dziewczynę wśród książek.
Nie była ładna -- była na to zbyt Piękna,
Nie była tkliwa -- była na to zbyt Czuła.


Nosiła się z angielska --
I ten zimny strój
Oblekał również Jej dłonie w rękawiczki chłodu.
Studiowała filozofię --
I ten ciemny dom
Osaczał Jej gesty nawet w ptasich gąszczach.

Długich chwil milczenia
Żądała od przyjaciół,
Aby zamiast śmiechu -- który tak przerażał --
Jej mowa jedyna: smak piołunu i malin,
Stała się jawna.

A potem długo
Przez Planty, przez śnieg
Szliśmy za wysokim woalem Jej ciepła --
Bezwolni jak chłopcy, których nigdy przedtem
Nie owiał zapach matki.
-- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- --
Doprawdy, Szlachetni, nie to jest rozpaczą,
Iż zapominamy naszych pięknych zmarłych.
Śmiertelny smutek,
Rozłąka jest w tym,
Iż Oni o nas wcześniej zapomnieli.

Wisława Szymborska: "Dłoń"

Wisława Szymborska:
"Dłoń"


Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”.



(Wystarczy, 2011)

Halina Poświatowska: *** obłe ciała delfinów w ciepłej wodzie

Halina Poświatowska:
*** obłe ciała delfinów w ciepłej wodzie


obłe ciała delfinów w ciepłej wodzie południowego oceanu
mądra kobieta mówi: życie jest piękne
plażą przejeżdża samochód
słyszę warkot motoru i śmiech dziewcząt
mądra kobieta mówi
woda jest ciepła
wyciągam rękę
dotykam wody


słońce wysysa wilgoć z gorącego piasku
dobra kobieta podaje mi wodę
(tak Samarytanka u studni poiła ukochane usta)
szczupła kobieta mówi: jest miłość
jej oczy są zielone jak woda
jej uśmiech ciepły jak słońce

obłe ciała delfinów tańczą w słonej wodzie
oceanu
kobieta mówi: życie miłość woda
filozofowie starożytni noszą w brodach czerwone
kokardy

przechadzają się wolno po białym rynku Aten
moje usta są wilgotne i ręce chwytne
myślę: czemu nie miałabym uwierzyć raz jeszcze

jak łatwo wierzyć na rozgrzanej plaży południa
kiedy słońce ociera się jak kot o skórę
kiedy woda jak usta kochanka dotyka skóry
kiedy drży skóra całowana wodą i słońcem
ciała delfinów są obłe jak słońce
nieuchwytne jak miłość
zielone jak woda

Marcin Świetlicki: "Pora śmierci choinek"

Styczeń, pora śmierci choinek. Trupy rozebrane
z łańcuchów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów
porzuconych w śniegu. Zapomniana gwiazda
pozostawiona, zaplątana między
łysiejące gałązki. Bez blasku.
Trzej królowie już w drodze powrotnej
i nic ich nie prowadzi. Wracają do swoich
rzezi. Dziś ostatni
okruch ze świątecznego ciasta dostał się pod nogi
i dzioby ptaków. To olbrzymie zwierzę, które wchodzi w takich
momentach rycząc: ZAMYKAMY!
KONIEC! KONIEC! być może jest podłe
i godne nienawiści, ale przecież kiedyś,
gdy będziemy zmęczeni zachodami - wschodami,
lewą i prawą ręką, kocham cię - nie kocham,
będziemy je przyzywać - i gdy wreszcie przyjdzie
- przyjmiemy je z wdzięcznością.





poniższe zdjęcia: oltarzewska.com.pl






Marcin Świetlicki: "Ciągle, ciągle ta sama historia"

Marcin Świetlicki:

Ciągle, ciągle ta sama historia


Styczeń w mieście, kałuże z zimną wodą, zmierzch się rozpoczął w południe.
Kilka kłótni, co stały się poważne dopiero w czasie ciszy po nich.
Oddzieleni od nieba dachami, strychami, piętrami, sufitami – siedzą
i monotonnie wspominają albo planują następne zagraniczne podróże.
Ofiara już została wyznaczona, już wie, już jest z głowy,
już nie ma, nie jest, nie chce, nie kocha, przegrywa i spada.
A pod nogami są podłogi, piętra i piwnice.
W piwnicach ogień.

[Marcin Świetlicki, Schizma, 1994]